czwartek, 19 grudnia 2013

Święta... święta...

Święta za pasem, więc jeśli ktoś jeszcze nie zdążył z zapasem, to nogi powinien za pas brać i wy-brać się na rajd po marketach i innych pomniejszych sklepach prowadzonych przez płazy lub nawiedzanych przez uśmiechnięte owady. My oczywiście do świąt podchodzimy w duchu i z duchem naszego pradziadka i prababki i pragniemy zaprezentować tradycyjne spojrzenie na wydarzenia grudniowe w ogólności. Wraz z grudniem, w pierwszą niedzielę po dniu św. Andrzeja rozpoczyna się Adwent. Był to czas wyjątkowy w życiu naszych przodków – pościli, wyciszali się, modlili i… bardzo dokładnie obserwowali swoje niedzielne sny. W pierwszą niedzielę Adwentu w izbie wieszano wieniec zrobiony z jedliny lub świerku, do którego przymocowywano cztery czerwone świeczki – tak, to znany wszystkim wieniec adwentowy, który kiedyś gościł w każdym domu. Podczas niedzielnego adwentowego wieczoru, zapalano świeczkę, śpiewano pieśni adwentowe i odmawiano modlitwy, a kładąc się spać skupiano całą moc podświadomości na tym, żeby zapamiętać sen, który nas nawiedzi – miała to być wróżba na pierwszy kwartał nowego roku. W drugą niedzielę cała akcja powtarzała się, z tym że zapalano tym razem dwie świeczki, a sen miał być wróżbą na drugi kwartał roku. Idąc za tym, logicznym skądinąd tokiem rozumowania, sami możemy sobie już dopowiedzieć, co działo się w trzecią i czwartą niedzielę :)

W czasie Adwentu, oprócz niedziel, przydarza się kilka innych, ważnych dni, a jednym z nich jest dzień św. Mikołaja. Już w wigilię tego dnia oraz samego 6 grudnia można było na śląskiej wsi spotkać bardzo dziwnie wyglądające grupy zorganizowane, pałętające się od gospodarstwa do gospodarstwa i wyczyniające. A wyczyniały tajemnicze rzeczy. Takie grupy nazywano Mikołajami, chociaż w ich skład oprócz Mikołaja (tego prawdziwego – biskupa! Nie mówimy tu o tym grubym człowieku, który ubrany na czerwono powozi ciężarówką Coca-coli) wchodziły też diabły, niedźwiedzie (czasem nawet całe stado niedźwiedzi, na czele których szedł szef wszystkich niedźwiedzi – Medula), baba, kominiarz, anioł, Żyd, Cygan etc. Najciekawiej przedstawiają się Mikołaje, którzy buszowali po Istebnej, ponieważ tutaj mieliśmy do czynienia z czymś w rodzaju wojny dobra ze złem. Grupa czornych, w skład której wchodzili: medula z niedźwiedziami, wojok, diabły, Żyd, kominiarz oraz Cyganie (tak, nasi pradziadkowie niestety nie byli poprawni politycznie, ani kulturowo) wpadała do izby i rozrabiała! Diabły straszyły wszystkich strzelając batami, kominiarz smarował twarze sadzą, głównie ładnym pannom, Żyd udawał, że obcina wyżej wymienionym warkocze, Cygan próbował gospodarzowi sprzedać jego własnego koguta itd. Jednym słowem ogólny rozkład i demolka! W końcu wojok wyganiał czornych z izby, do której dumnie wkraczali bioli w składzie: biskup, paterek (ksiądz), kościelny, żoczkowie, baba, para młoda, drużbowie, gajowy i… koń. Ci oczywiście nie rozrabiali, a wręcz przeciwnie: biskup błogosławił, paterek spowiadał (głównie panny, przypadek?), baba rozdawała prezenty – suszone jabłka, orzechy itp., gajowy wróżył z gwiazd, a koń, jak to koń – skakał wysoko i… no nie, nic więcej, po prostu skakał. Był to wesoły dzień, pełen wrażeń dla wszystkich. Zdarzało się, że dla niektórych tych wrażeń było wręcz za dużo, ponieważ bijatyki z konkurencyjną grupą Mikołajów wcale nie należały do rzadkości.

Po mikołajowych szaleństwach wracamy do podniosłego adwentowego nastroju. Nastroju, który nie tylko sprzyjał modlitwie, ale też wróżbom różnego rodzaju. Najintensywniejszym okresem dla wróżb było ostatnich 12 dni Adwentu. Od dnia
św. Łucji (13 grudnia), codziennie z wielką skrupulatnością gospodynie zapisywały pogodę, która zaszczyciła nas każdego z pozostałych dwunastu dni. Każdy dzień odpowiadał kolejnemu miesiącowi nadchodzącego roku. W ten sposób można było sobie na przykład zaplanować prace polowe, w końcu pogoda ma w tym wypadku ogromne znaczenie! Ciekawym zwyczajem było odkładanie od św. Łucji do Wigilii po jednym polanie drewna i spalanie ich wszystkich w dzień Bożego Narodzenia – było to symboliczne spalenie wszelkich nieszczęść, które mogłyby wystąpić w nadchodzących miesiącach oraz sympatyczne (w sensie: zgodne z regułami magii sympatycznej, bo dla zainteresowanych sympatyczne to wcale nie było) „poparzenie” czarownic, żeby trzymały się z daleka od naszego gospodarstwa.

Gdy adwentowe oczekiwanie, modlitwy, wieńce, świece, mikołaje i łucje dobiegają końca nadchodzi ten bardzo wyjątkowy wieczór – Wilijo! Jest to dzień niezwykle magiczny, dosłownie i w przenośni. Dzisiejsze hasła zapowiadające „Magię Świąt” nasi pradziadkowie traktowali bardzo serio! „Jaka Wigilia, taki cały rok” – tak, kto z nas za bajtla nie słyszał tego od mamy i kto z nas w to nie wierzył?! Wszyscy starali się w tym dniu być bardzo grzeczni, pomocni, aktywni, niekonfliktowi itp. Należało wcześnie wstać, żeby w przyszłym roku nie narazić się na notoryczne „zasypianie” do szkoły, pracy, niepotrzebne skreślić. W kącie izby ustawiano snop zboża (ostatni snop związany podczas żniw zostawiało się specjalnie na tą okazję), jako zachętę do przyszłorocznej pomyślności, nad stołem wieszano połaźnicę (taką beskidzką wczesną chionkę) a obok umieszczano betlejkę. Największe machinacje czyniono ze stołem, a właściwie z tym, co między stołem a obrusem. Znalazło się tam oczywiście sianko, ale też: monety, miarka owsa (lub mieszanka wszystkich zbóż dostępnych w gospodarstwie) a czasem także czosnek i cebula (w całości?! Co z tym robić? Jak jeść? W każdym razie chodziło o to, coby wszyscy byli zdrowi, jak czosnek i krągli, jak cebula). Jakby tego było mało, pod stół utykano jeszcze siekierę dla ochrony przed chorobami. Nakrywając stół nie zapominano o dodatkowym nakryciu, ale nie miało ono służyć żadnemu wędrowcowi, czy innemu zabłąkanemu (w Wigilię najczęściej nie wpuszczano do domu nikogo!) tylko nieżyjącemu członkowi rodziny.

Do tradycyjnych potraw na Śląsku na pewno zalicza się: siemieniotka z pogańskimi krupami, moczka, makówki, śledzie i kompot z pieczek. Podczas wieczerzy, pod żadnym pozorem nie wolno było wstawać od stołu (zakaz nie dotyczył jedynie gospodyni), gdyż mogło skończyć się to śmiercią lub co najmniej nieszczęściem. Zamiast na łażeniu po izbie należało się skupić raczej na spożywaniu i obserwowaniu świec – migotliwy płomień lub kopcenie zapowiadało śmierć lub chorobę któregoś z domowników a prosty płomień i wyraźne cienie zapowiadały szczęśliwy rok.

Resztki każdej z potraw zwyczajowo zanoszono zwierzętom, nadstawiając przy tym uszu… wiadomo dlaczego:)


Po wieczerzy także wróżono na różne sposoby, oprócz wróżb agrarnych, drugim interesującym naszych pradziadków, (a właściwie nasze prababcie), tematem był ślub, czyli kiedy się wydom? Odwieczne pytanie, na które wszystkie panny chciały znać odpowiedź. W okolicach Cieszyna odpowiedź ową dawały świnie. Panna taka zapytywała: no, muśka, za ile się wydom? A świnia liczbą chrząknięć/chrumknięć podawała liczbę lat, jaka została delikwentce do ślubu. Panny manipulowały też przy płocie wyrzucając za niego śmieci lub po prostu nim trzęsąc i nasłuchując, z której strony zaszczeka pies… Z tej bowiem strony nadejdzie przyszły mąż - proste! Przed północą wszyscy spieszyli do kościoła na pasterkę, a po pasterce spieszyli do domu, ponieważ ten kto pierwszy dopadł drzwi domostwa, ten pierwszy zakończy żniwa w nadchodzącym roku. Tak mówili.


Pierwszy dzień świąt spędzano jedynie w gronie najbliższych i jakiekolwiek wałęsanie się po placu i po ludziach było surowo zabronione!
Łażenie zaczynało się drugiego dnia świąt. Od świętego Szczepana po wsi zaczynali krążyć różnego rodzaju kolędnicy: pastuszkowie, betlejkorze, pachołcy, szlachcice, kolędnicy z kozą itp. A po Nowym Roku dołączali do nich także Herodowie i Trzej Królowie z kolorową gwiazdą na kiju. Wspaniały był to czas na śląskiej wsi, a zaraz po nim następował równie wspaniały karnawał! Ale o tym jeszcze napiszemy!


Przy okazji tego wpisu chcieliśmy wszystkim etnograficiarzom życzyć zdrowych, rodzinnych, ciepłych i z wszech miar wspaniałych Świąt Bożego Narodzenia!
Niech pod Waszym obrusem starczy miejsca na wszelkie nowoczesne symbole dobrobytu. Niech Wam siekiera pod stołem nigdy się nie stępi (podobnie jak Wasze światłe, etnograficzne umysły). Niech się Wasze cienie wyraźnie na ścianie rysują i niech zwierzęta domowe opowiedzą Wam jakąś ciekawą historię! O!




(MP)

czwartek, 3 października 2013

KARTA MATERIAŁOWA czyli co czynić po powrocie z terenu...

Rys. 1
Tytuł artykułu powinien brzmieć raczej: „Karta materiałowa, czyli największa zmora antropologa”. Nie chciałam jednak już na samym wstępie straszyć przyszłych entuzjastów etnografii i antropologii kultury. Faktem jest, że badanie kultury – przygotowania oraz praca w terenie są zarówno fascynujące, jak i męczące. W tym wypadku jednak jedno rekompensuje drugie i w ogólnym rozrachunku wychodzi na duży plus. Natomiast to, co dzieje się po powrocie z terenu (i o czym nikt nie mówi głośno), jest dla każdego badacza straszliwą katorgą. Dodać trzeba, że katorgą, której nie można uniknąć, bo byłoby to nieprofesjonalne, nieetyczne i w ogóle z wszech miar złe! Sprawa jest prosta – materiał został zebrany, było fajnie, było interesująco, a teraz żarty się skończyły i trzeba go utrwalić dla potomnych. I tu wkracza na scenę karta materiałowa, która jest przede wszystkim pomocą naukową badacza (np. przy pisaniu opracowań czy monografii), a w języku naukowym nazywana jest źródłem wywołanym (przez badacza oczywiście). Wygląda to to niewinnie, jest niewielkie – ma rozmiar A5, kilka rubryczek i pustą przestrzeń, na której ma zostać utrwalona kultura…  To już tak niewinnie nie brzmi, więcej, wydaje się dość karkołomne i takie jest w istocie. Jak więc się do tego zabrać? Przede wszystkim należy nie zgubić notatek ani nagrań z terenu, co niektórzy z naszych młodych badaczy mają już za sobą, ale potraktujmy, to jako niezbędne i konieczne doświadczenie w karierze każdego antropologa. Gdy już udało nam się nie zgubić głównego źródła naszej etnograficznej wiedzy, należy to, co usłyszeliśmy w terenie nanieść na karty, przestrzegając kilku bardzo ważnych zasad.
Rys. 2

Na załączonych tu schematach kart (rys. 1 i rys. 2), wyjaśnię najważniejsze z nich. Wypełnianie zaczynamy od rubryki A. Miejscowość, gmina, województwo dotyczą oczywiście tego miejsca, w którym wywiad był przeprowadzany. W kolejnej linijce wypisujemy imię i nazwisko Informatora (w naszym przypadku Informatorów). Rubryka badacz, to oczywiście miejsce na nasze imię i nazwisko (a co, niech potomni wiedzą, kto się tak namęczył), na samym dole wypisujemy datę przeprowadzenia wywiadu. Ten zestaw danych będzie taki sam na każdej kolejnej karcie tego konkretnego wywiadu. Rubryka B, to zagadnienie ogólne, co oznacza po prostu temat naszych badań i również będzie powtarzało się na każdej kolejnej karcie. Problem pojawia się, gdy dochodzimy do rubryki C, czyli numeru karty. Zasady etnograficznej biurokracji wymagają, żeby każda karta miała swój niepowtarzalny symbol/numer, który pomoże odróżnić ją od pozostałych, i w sytuacji kiedy będziemy już starymi etnografami z trzema milionami kart na koncie, pozwoli w tym gąszczu z łatwością znaleźć np. dziesiątą kartę z trzeciego wywiadu, albo 283 kartę, jaką zapisaliśmy w swoim życiu w ogóle. Jak? Pierwsza część numeru karty to „podpis” badacza, czyli literowy skrót, który oznacza: „Archiwum Prywatne Imię Nazwisko”. W standardowej sytuacji składa się więc z czterech dużych liter, w moim przypadku wygląda to tak: „APMP”. W niestandardowej sytuacji naszych badań projektowych, kiedy badaczy było kilku, zdecydowaliśmy się w formie oznaczenia wykorzystać pierwsze litery ich imion (w kolejności określonej przez samych badaczy. Nie dochodziliśmy, czy wybór tej kolejności wiązał się z rękoczynami czy też został przeprowadzony całkowicie pokojowo). Na drugą część numeru składa się kolejno: numer karty w karierze badacza w ogóle/alfabetyczne oznaczenie wywiadu (wywiad A, wywiad B, wywiad C etc.)/numer karty w obrębie tego konkretnego wywiadu.
Rys. 3
Nie było łatwo wytłumaczyć kwestię numeracji, dlatego mam nadzieję, że udało mi się to chociaż na tyle, że po kolejnej (piętnastej?) lekturze tego kawałka, każdy w końcu załapie o co mi chodzi :) Rubryka D, to „zagadnienie szczegółowe”, czyli każde kolejne pytanie główne z naszego kwestionariusza. Tu mała dygresja: sposób przepisywania wywiadu jest ściśle związany z konstrukcją kwestionariusza, a ten jak wiemy składa się z pytań głównych powstałych na bazie kolejnych zagadnień, które badamy oraz pytań szczegółowych (na schemacie oznaczonych literą E) mających na celu rozwinięcie danego zagadnienia. Z zagadnieniem szczegółowym wiąże się ważna zasada karty materiałowej – każda karta dotyczy tylko jednego zagadnienia szczegółowego (pytania głównego), nawet, jeżeli odpowiedź na nie zajmuje jedynie dwie linijki. Dla kolejnego zagadnienia należy stworzyć kolejną kartę. Może się oczywiście zdarzyć, że odpowiedź na jedno pytanie zajmie więcej niż jedną kartę, wtedy mnożymy karty tak długo jak to jest konieczne, starając się jedynie o to, żeby podziały były jak najbardziej przejrzyste. Oznaczając pytania szczegółowe tak jak to widzimy w punkcie E, a pytanie dodatkowe przy pomocy podkreślenia, tak, jak w punkcie F.

Na pierwszej karcie każdego wywiadu (rys. 3) powinny znaleźć się dokładne dane Informatora oraz kilka dodatkowych
Rys. 4
informacji o nim, ważnych z punktu widzenia badanego tematu. Trzeba podkreślić, że informacje te powinny być znane jedynie badaczowi, jeśli (tak, jak w naszym przypadku) ma on zamiar publikować swoje karty gdziekolwiek, dane Informatorów (a przynajmniej ich nazwisko) powinny zostać odpowiednio utajnione. Nasz przypadek był niezwykły także z innego powodu, ponieważ każdego wywiadu udzielało kilku Informatorów (z reguły wywiad rozgrywa się w zestawieniu jeden na jeden – jeden badacz na jednego Informatora), dlatego też w każdym wywiadzie mamy kilka kart z danymi Informatorów – każdy Informator ma swoją kartę. Następną kartą (rys. 4) jest karta obserwacji. Na niej zapisujemy wszystkie ogólne obserwacje z terenu. Staramy się opisać warunki, w jakich wywiad był prowadzony, samego Informatora, jego nastawienie, otoczenie, w jakim go spotkaliśmy i wszelkie informacje, które mogłyby wprowadzić w sytuację wywiadu, kogoś, kogo nie było z nami w terenie, a kto jedynie czyta naszą relację. Czasem możemy w tym miejscu umieścić także informacje o tym, w jaki sposób w ogóle do wywiadu doszło, jak pozyskaliśmy Informatora itp.
Ufff… Tyle na temat rozplanowania przestrzennego kart, teraz kwestia najważniejsza – sposób zapisu. Trzeba powiedzieć to głośno, choć budzi strach i szereg bolesnych wspomnień u badaczy - wypowiedzi Informatorów zapisujemy dokładnie i fonetycznie.
Rys. 5
Oznacza to ni mniej, ni więcej, że przepisujemy to, co nam powiedzieli słowo w słowo! Dlatego też wypowiedź Informatora najlepiej zapisywać kursywą i traktować jako cytat – zob. punkt H, rys. 1. Dysponując nagraniem rozmowy praca nad przepisywaniem wygląda mniej więcej tak: play, pauza, przepisanie kilku słów, z uwzględnieniem pauz, westchnień, ochów, achów, wszelkich wykrzyknień, a nawet każdego „yyyy…”, „mmm…”, „yhm” itp. (zob. rys. 5), play, pauza, play, pauza, play, pauza i tak tydzień albo i dwa:) Taka zabawa! Jednak jest to niezwykle ważne, ponieważ musimy utrwalić nie tylko to, o czym Informator nam opowiada, ale także w pewien sposób jego samego – jego sposób mówienia, temperament, sposób budowania zdania, powtórzenia, gwarę/dialekt, którym się posługuje, wtrącenia, których używa, momenty, w których się śmieje lub płacze oraz momenty, w których zastanawia się nad odpowiedzią – to wszystko jest bardzo ważne dla wyników naszych badań.
Kilka razy wspomniałam już, że nasze projektowe badania były niestandardowe, ponieważ Informatorów w każdym przypadku było kilku. Ten fakt także musieliśmy jakoś odnotować w sposobie zapisu. W końcu ważne jest, czy daną myśli wypowiada jeden Informator, czy jest to wypowiedź kilku osób, które dopowiadają kolejne informacje. My oznaczyliśmy Informatorów, tak jak to widać w punkcie G. Jest to skrót oznaczający Informator 1, Informator 2, Informator 3 itd. W ten sposób możemy także śledzić, w jaki sposób rozmowa rozwijała się dzięki temu, że Informatorów było więcej i każdy opowiadał o własnych doświadczeniach pobudzany czy inspirowany przez wypowiedzi innych. Jest to, jak już powiedziałam, niestandardowy sposób prowadzenia wywiadu, ale też (jak się okazało) bardzo interesujący i pozwalający zebrać wiele informacji, których być może nie udałoby się wyciągnąć od samotnego Informatora. W końcu nic nie pobudza do opowiadania o sobie tak, jak opowieści kogoś innego.
Tyle o kartach. Muszę przyznać, że stworzenie tego wpisu było niemal równie karkołomne, jak przepisanie dwugodzinnego wywiadu i mam nadzieję, że chociaż w podobnym stopniu przysłużyło się dobru ludzkości.

(MP)

środa, 21 sierpnia 2013

Opowieści z Ornontowic - układy rodzinne

Wiele księżyców minęło, od kiedy ukazały się na naszym blogu poprzednie opowieści. Przyznaję, że było to spowodowane faktem, że mamy wiele godzin nagrań, na których te opowieści zostały utrwalone i ogarnięcie ich wszystkich nie należy do zadań łatwych. Prawdę mówiąc wciąż się z tym zmagam. Żeby jednak nie wprowadzać nieco przygnębiającego nastroju ciężkiej orki na ugorze, której wciąż wiele przede mną (tak naprawdę, to jestem tym faktem zachwycona! Im więcej ciekawych opowieści, tym lepiej! Opracowywanie bywa wprawdzie koszmarem, ale czego się nie robi dla tak interesującej wiedzy!), dzisiaj podzielę się z Wami śląską radością życia, która emanuje z naszych wywiadów, zaraża i sprawia, że człowiek zaczyna doceniać własną rzeczywistość.
Nasze Informatorki bardzo chętnie wspominały przeszłość, to jak kiedyś żyło się na Śląsku i zgodne były, co do tego, że… „Życie było lepsze” mimo, że… I4:Noo… więcej się kobiety napracowały na pewno” I1: „Ale było życie lepsze!” I2: „Było weselej!” [APKIE 10/A/10] Tak! Było inaczej, być może nawet lepiej. Teraz pozostaje nam tylko udowodnić to twierdzenie.

Czy wynikało to z faktu, że rodziny były większe? Domy pełne dzieci? Co tydzień odwiedzało się dziadków, gdzie człowiek spotykał się z wszystkimi kuzynami i kuzynkami? Być może właśnie to jest przyczyną takich opinii, w końcu im więcej ludzi tym weselej, im lepiej się żyje z sąsiadami tym lepiej. Szczególnie na Śląsku, gdzie kontakty międzyludzkie są bardzo cenione. Tak! Kiedyś rodziny były zdecydowanie większe:  
I1: „To znaczy tak, ja pochodzę z rodziny gdzie było pięcioro dzieci hm… no kiedyś było tych dzieci zawsze więcej, no mój ojciec pochodził z rodziny gdzie było dziewięcioro dzieci. Moja matka też z rodziny gdzie było dziewięcioro dzieci, ale moi rodzice mieli tylko piątkę, no, ja miałam trójkę”. [APRMD 4/A/4]
Widzimy, że kiedyś duża liczba dzieci, była normą oraz, że z czasem ta liczba zaczęła maleć. Dzisiaj rodziny, w których jest trójka dzieci uznawane są za rodziny duże, natomiast najczęściej spotykamy model 2+1, ewentualnie 2+2, nie mówiąc już o parach, które w ogóle nie decydują się na dziecko, co na śląskiej wsi byłoby nie do pomyślenia! A raczej wszyscy skłonni byliby myśleć, że tej parze nie sprzyja Pon Boczek, bo
odmawia im najwspanialszego z błogosławieństw! Duża liczba dzieci w rodzinie wynikała z kilku czynników, które sprzyjały takiemu modelowi rodziny, a nawet sprawiały, że tak było korzystniej dla wszystkich.
I2: „ (…) bo słuchajcie, nie jest problemy mieć dużo dzieci, to nie jest problem to bardzo szybko, to jest szybko jak nowy ancug, jak to się mówi (…) ooo… finanse chodzi, bo nie problem mieć dużo dzieci, ale problem je wychować… jeszcze wychować, ale utrzymać! Dać im wykształcenie, no o to chodzi (…) Kiedyś było inaczej, jak ja chodziłam do szkoły… bo tam o to chodziło że podręczniki były zawsze te same, więc przechodziło ze starszego na młodszego tylko zeszyty trza było nowe kupić czy coś takiego a to wszystko to tego nie trza było co teraz”. [APRMD 5/A/5]
Tak, może więc zamiast głowić się nad polityką prorodzinną wystarczy przestać miotać się wśród tysiąca podręczników? To tylko sugestia :) Wiadomo, że kwestia podręczników nie przesądza sprawy posiadania, bądź nie potomstwa, ale sami przyznacie, że coś w tym jest :) No dobrze, zejdźmy z systemu szkolnictwa i zastanówmy się jakie jeszcze blaski i cienie niesie za sobą posiadanie dużej gromadki potomstwa w domu. Utrzymać taką gromadkę być może było łatwiej ze względu na posiadanie własnego gospodarstwa, pola i żywego inwentarza, który to (jak udowadnialiśmy w poprzednich opowieściach z Ornontowic) był źródłem pożywienia dla całej rodziny. Trzeba tylko pamiętać, że to nie oznacza, że wszyscy tarzali się w ziarnie, jajach i wieprzowinie. Życie przeważnie było skromne i w dodatku jeszcze trzeba było się napracować, jednak nikomu to nie przeszkadzało. Co więcej, duża gromadka potomków bardzo pomagała w tej pracy, odciążając umęczonych rodziców. Obowiązki domowe, to było coś, z czym dzieci na śląskiej wsi były zaznajomione od wczesnej młodości:  

I2: „A jo tak w tygodniu, w ciągu roku to ni gotowała, ale jak przyszły wakacje…” I1: „Toś gotowała?" I2: „Ja, to już było moje, moja robota – warzyć”. [APKIE 17/A/17]
I2: „No… jak były większe… yyy… większe rodziny, że było więcej… więcej dzieci, a jeszcze było gospodarstwo, to zawsze było tak, że starsze dzieci opiekowały się młodszymi. Noo… moja siostra na przykład, ta najmłodsza z rodzeństwa, urodziła się, jak ja miałam jedenaście lat… to już matka czekała, kiedy ja ze szkoły przida, żeby się tą małą zająć, bo ona miała robota w polu. Ojciec pracował zawodowo, a matka gospodarstwo prowadziła, nie? (...) No, jeden potem drugiego pilnował. No i to jeszcze trza było i nią się opiekować i we wózku kołysać tu, a tu kartofle strugać, żeby łobiod uwarzyć”. [APKIE 33/A/33]
I3: „Ale musiały dzieci więcej robić… nie tak jak teraz”. I2: „No, to przede wszystkim, no jak już były… były… Dziecko siedmioletnie, to już było jego obowiązkiem: paść gęsi, nakarmić kury…” I3: „Krowy… ja już krowy pasła”(…) I1: „No i do pola…” I2: „No i w polu się robiło, bardzo…” I1: „My kartofle zbierali”. I2: „Dzieci nie miały czasu na to, żeby… yyy… wygłupiać się, żeby coś… coś tego. No, bo one… jak one się narobiły w polu, to one były zadowolone, że przyszły do dom, umyły się i… nyny”. I2: „No jak były, jak były żniwa… Jak człowiek był taki skurzony, bo to trzeba było, wszystko ręcznie się robiło, to jak się przyszło do dom… To my brali koła, wiecie, co to jest koło? Rower (śmiech) Brało się koła i jechało się nad taki staw. Tam się człowiek wymył w tym stawie… taki czorny, z pola jak się przyszło, nie? To tam się umyło, popływało się na tym stawie, wylazło się, powycierało i przyszło się do dom i poszło się spać. Kolacja już w międzyczasie matka na… przygotowała i to my szli spać. Bo rano zaś trzeba było stawać i dalij robić”. [APKIE 34/A/34]

Widzimy, że dzieci pomagały w gospodarstwie, gotowały lub przygotowywały produkty na obiad, opiekowały się rodzeństwem, pasły krowy, gęsi, karmiły kury itp. Im więcej dzieci, tym więcej rąk do pomocy. Mimo, że była to przeważnie ciężka praca, nasze Informatorki bardzo dobrze wspominają tamte czasy, ponieważ wspólna praca i wspólny odpoczynek zbliżały ludzi, umacniały więzi rodzinne i sąsiedzkie. Na potwierdzenie tych słów (i na koniec dzisiejszych opowieści) przytoczę jeszcze kilka wypowiedzi:  


I2: „Nie było telewizorów, nie było komputerów, nie było telefonów, eee… gdzieniegdzie się tam już radio znalazło i… ci wszy… wszyscy ludzie, oni nie byli zajęci te, ten, tymi telewizorami. Tylko było właśnie tak, zebrać się w grupka, pogodać, pośpiewać, poopowiadać byle co… (…)Takie, takie… bardziej to było w kupce wszystko” I3: „Ludzie się schodzili tak, nie?” [APKIE 10/A/10]
I2: „A a teraz co? No teraz co? Jeden z drugim siednie przed telewizorem, jeszcze ktoś przed komputerem, koniec. Ni ma nikogo!” I4: „Teraz to mówią, że ni ma czasu”. I2: „A jeszcze nie mają czasu! A my na wszystko mieli czas jeszcze, nie?” I3: „Jak moja babcia, to na rantach… były takie ranty, tera to już są wszędzie chodniki z tego zrobione…” I2: „Ranty to są rowy. Kiedyś były” (…) I3: „No to wiela tam się schodzili, tak koło
drugiej, na tych rantach siedzieli, jedni harmonika przyniósł, no to śpiewali tak, na tym… I tak były wiadomości przekazywane, co się dzieje”. I2: „Zawsze jakoś było na wszystko czas, chociaż większość prac w danym gospodarstwie się robiło ręcznie. Większość prac. Nie było, nie było dojarek do krów, nie było żadnych maszyn, wszystko krowy trzeba było ręcznie doić, yyy… wszystko w polu trzeba było ręcznie obrobić, kopaczkami, czy czymś… (…) A jednak mimo wszystko, jakoś człowiek się napracował, ale wieczór był szczęśliwy, jak sie siednoł w kółeczku, pogodoł ze znajomymi, z koleżankami, z kolegami… pośpiwoł, a tera na nic nie ma czasu!” I1: „A wieczór było, jak tak jeszcze człowiek był samotny, nie? To, to… a wio! Na muzyka!” I2: „No! Jeszcze na muzyka się szło!” (śmiech) [APKIE 11/A/11]

No więc? Jak tam z Waszym czasem? Gdzie dzisiaj się wybieramy, na ranty czy na muzyka?

(MP)

poniedziałek, 22 lipca 2013

Tajemnice starych budowli


Nic tak nie prowokuje do działania jak ... uczucie pustki po morderczej i satysfakcjonującej pracy. Kącik urządzony, badania wykonane - plany skończone w 100% z małym naddatkiem a przed tobą wizja odpoczynku, błogiego wakacyjnego leniuchowania (zaznaczam: zasłużonego) i ... zaczynasz czuć się nieswojo w nowej rzeczywistości.

Owa pustka wpędziła nas wszystkich w Dziale w małą depresję i skłoniła do poszukiwania nowych pomysłów: jak tu się nie rozstać z tą Etnografiką. A jak człowiek szuka guza, to go znajdzie, a my znaleźliśmy strych w budynku Muzeum Górnośląskiego w Bytomiu przy ulicy Korfantego 34. Co ma wspólnego strych z guzem poza możliwością rozbicia sobie szacownej głowy o spróchniałe belki stropowe? Ano dużo, bo strych jest piękny i tak jak sama Etnografika mobilizuje do działania. Patrzysz i żal ci nie wykorzystać takich plenerów. Romantyczne światło wpadające przez zakurzone okiennice, przedmioty z minionych epok zatopione w mrocznej poświacie, wysokie sklepienie usłane gąszczem belek i stara szafa, niczym ta z naszego kącika etnograficznego tudzież drzwi do Narnii przypominająca ... jak tu nie popaść w nostalgię i nie zacząć rozmyślać o świecie minionym, upływie czasu i takie tam.
A że dwa problemy (pustka po + strych) łatwiej unieść razem niż osobno, postanowiliśmy zadziałać z Etnografiką na strychu. Do pomysłu dał się namówić Bartek Królik, którego również oczarowało to miejsce - idealne na spot reklamowy czyli bajkowo - filmowy obrazek ilustrujący nasze poszukiwania korzeni. Do działania od razu zapaliło się przedszkole TIKA z Bytomia (nasz niezmiernie aktywny i ulubiony partner), które oddelegowało na akcję strychową dwójkę uroczych, 6 - letnich aktorów i zainwestowało w realizację trochę grosza (artyści wymagają do pracy jednak ludzkich warunków:).
A sam budynek przy ulicy Korfantego? Patrząc z zewnątrz zachwyca bajkową architekturą zaprojektowana przez Waltera Kerna pod koniec XIX w. Podziw budzi genialna pod względem akustycznym sala im. Gorczyckiego, ozdobiona migotliwymi witrażami. Drewniane schody, kamienne posadzki, ornamentacyjne detale, jednak to właśnie w takich zapomnianych zakamarkach można uchwycić czas, odkryć historię i znaleźć moment na refleksję.  Delektujcie się z nami. Jest czym. A film? Niebawem:)

















(AR)

sobota, 6 lipca 2013

Opowieści z Ornontowic - kwestie żywieniowe

Życie rodzinne - jeden z tematów naszych badań, temat bardzo szeroki, na który składa się wiele wątków oraz sfer, które przeplatają się ze sobą, zarówno w codzienności, jak i od święta. Część naszych młodych badaczy stawiła mu dzielnie czoła pytając nasze Informatorki między innymi o to, jak rodzinę założyć, utrzymać, powiększyć, nakarmić itp. Nie było łatwo, ale nasza dociekliwość się opłaciła! Teraz, w kolejnych częściach chcemy zaprezentować wyniki prowadzonych na przełomie marca i kwietnia rozmów oraz dojść do ładu z tym, jak to wszystko na tym naszym Śląsku wyglądało. Zaczniemy od najważniejszej, dla każdego żyjącego na Ziemi człowieka, kwestii – pożywienia. Sposób jego zdobywania i przyrządzania decyduje o sposobie, w jaki żyjemy. Naprawdę!
Zanim przywołamy najciekawsze opowieści naszych Informatorek z Ornontowic wytłumaczymy, że zgodnie z ideą archiwizacji wyników badań terenowych, odpowiedzi przytaczane są bardzo dosłownie. Dokładnie tak, jak zostały wypowiedziane – fonetycznie. To wszystko ma ogromne znaczenie dla prawidłowego odczytania sensu tych wypowiedzi oraz sposobu wypowiadania się Informatorów. Panie opowiedziały nam, jak życie w rodzinie wyglądało kiedyś, kiedy były jeszcze dziećmi. Każda z Pań otrzymała w naszym zapisie odpowiedni symbol – I1, I2, I3 i I4, to nic innego, jak: Informatorka 1, Informatorka 2, 3… itd. Taki sposób zapisu wynika między innymi z postanowień kodeksu etnografa o ochronie danych Informatorów oraz anonimowych analizach wyników badań. No, ale bez mnożenia zbędnych wstępów formalnych, przejdźmy do zapowiedzianych w tytule kwestii żywieniowych:

„Każdy mioł kawałek pola (…) Krowa, kaczki… W każdym domu najczęściej była krowa, chociażby tylko jedna. Były zawsze świnie albo kozy, albo barany albo kury, to było wszyndzie. Kaczki jeszcze. I z tego się dużo żyło. (…) I zawsze każdy, przy każdym domu było trocha pola. To tam się trochę zboża, trochę kartofli posadziło (…) Z tego my żyli, z tego się żyło. Bo kiedyś rodziny były większe takie…. To przeważnie z tego pola żyli, no. (…) Człowiek miał wszystkie swoje rzeczy, to było i mleko, i z mleka się robiło yyy… twaróg, i masło się robiło ze śmietany. Zabiło się tam yyy… jakąś świnię, to było mięso (…) Wszędzie były gęsi… kaczki… kury…, a teraz to można na palcach policzyć, gdzie coś jest”.  [APKIE 7/A/7]


Wypowiedź ta potwierdziła nasze wyobrażenia o tym, jak kiedyś wyglądało życie na śląskiej wsi. Były gospodarstwa, dzięki którym można było zapewnić sobie pożywienie bez pomocy sklepów, delikatesów, hipermarketów i innych tego typu wynalazków.

I2:  „Były sklepy… ale tak jak już mówiłam przedtem…” I4: „Większość swoja była żywność…” I2: „Było zboże… z tym zbożem, z żytem czy z pszenicą jechało się do młyna, były kiedyś młyny, tam się, y, mieliło te, te zboże na mąkę… i była swoja mąka! Pełny… pełny wór… był mąki i się tylko szło tam gdzieś na góra, na strych, brało się mąkę, tyle ile trzeba było do jakiegoś pojemnika w domu” I3: „A z odpadów z tej mąki to był szrut, to się nazywo… to znowu na żur, te takie otręby to, to żur” I1: „A poza no to… chlyb! (…) się piekło swój chlyb” I3: „I do piekarza my wozili…” I2: „U nas w domu na przykład był piekarnik i się w domu piekło chleb” I3: „Abo u piekorza” I2: „No a poza tym, no, co jeszcze? No cukier na przykład. Na gospodarstwach, gdzie było gospodarstwo na przykład, bo moi rodzice mieli gospodarstwo, to uprawiało się buraki cukrowe. Jak się buraki cukrowe oddawało do cukrowni, to potem był przydział cukru. Się dostawało za te, no jakieś tam pieniążki, ale dostała też, eee… przydział cukru” I4: „Ale się gotowało też syrop! Syrop z buraków cukrowych się gotowało. To było lepsze jak miód. To było tak na chleb posmarować. Coś pysznego to było! To takie gęste, brązowe” I1: „Ogórki to były w domu, się robiło, to się zaprawiało do słoików. Dużo kompotów się robiło, bo były swoje owoce, w sadach były… Jarzyny nawet się przerabiało zimą” I4: „Kapusta, nie?” I2: „Kapusta się kisiło, ogórki… także to wszystko się robiło, także to było swoje jedzenie (…) I4: „Abo jak zabili świnia, nie? To… e… dawali do beczki… mięso zakolali i to było na długo. Potym wędzili” I1: „Potym to się uwędziło i zaś było, nie?” I2: „No, bo nie było lodówek… pamiętajcie, że nie było lodówek. To jak się taką świnię zabiło, tego, tego mięsa było dużo. To tak jak ten… abo na przykład…”
 I1, I3: „Do słoików, do słoików się dawało!” I1: „Moja mama robiła tak… mięso, potem piekła i zapiekała i do wontloka… i potym zamykała tustym i się zagotowywało w słoikach” I2: „A myśmy na przykład rolady robili, czy… czy mielone".
  [APKIE 11/A/11 i APKIE 12/A/12]

No i po co nam sklepy? No, po co? Owszem, praca w gospodarstwie nie była łatwa, wymagała wiele wysiłku, dzieci musiały dzielnie pomagać rodzicom, a cała energia skoncentrowana była wokół wytwarzania i przetwarzania żywności. Ale jaka to była żywność!
 
I2: „Słuchajcie dziewczyny, moja matka też piekła chleb. To były takie bochenki, okrągłe… a ja chodziłam wtedy tam do Bytomia do szkoły, do technikum. No to jak przyniosłam taki świży chleb, to on tak pachniał, że na przerwie koleżanki z miasta godają: Dej mi tyn chleb ze szmalcem! Dej mi tyn chleb z szmalcem, ja ci dam bułka z szynką! Po prostu chciały się zamienić, bo oni te bułki miały na co dzień, a tyn chlyb tak pachniał… jeszcze ze smalcem, jeszcze ze szczypiorkiem posypany, czy coś takiego… czy z samym masłem nieraz było… To tak to pachniało, że aż w całej klasie to było… to one się biły o ten chleb, one chciały ten… ten swojski chleb. A ja zaś była zadowolona, że se bułka mogła zjeść, bo ten chleb miała na co dzień (śmiech)” [APKIE 15/A/15]

I3: „Ja jak żech do roboty chodziła, mielimy w doma kury, to przeważnie mama… jajka trzeba było zjadać… Ja już takie miałach nerwy na te jajka, to żech się potem znalazła jedna taka pani, co była z miasta i bardzo uwielbiała takie… jajka swojskie. To ja jej to jajko sprzedała, a w kiosku se kupiła kiełbasy szynkowej piętnaście deko (śmiech)” [APKIE 16/A/16]

Przytoczone tu wypowiedzi, to tylko część tego, co można znaleźć na naszej wystawie etnograficznej. W kąciku edukacyjnym dostępne są karty z zapisem 9 wywiadów przeprowadzonych przez gimnazjalistów w Ornontowicach, a zbiór ten wkrótce się powiększy! W kolejnym odcinku naszych opowieści z Ornontowic postaramy się uporządkować kwestie podziału obowiązków w rodzinie, wychowania i edukacji dzieci oraz życia towarzyskiego… Będzie interesująco!

(MP)

piątek, 28 czerwca 2013

Kącik





O co chodzi z tym kącikiem? A o to, aby mieć własną przestrzeń w muzeum. Dla wszystkich: dzieci, młodzieży, dorosłych, rodzin, seniorów z wnukami - ważne, aby zwiedzający mógł choć na chwilę poczuć się swobodnie, nieco na uboczu od muzealnych gablot prezentujących nam wiedzę o świecie za pomocą eksponatów. W takim miejscu czas ulega zawieszeniu, Szafa Pradziadka otwiera przed nami swe podwoje i zaprasza do nielegalnego w innych częściach wystaw: DOTKNIJ WSZYSTKIEGO...
I możemy dotknąć - w zakamarkach Muzeum Górnośląskiego w Bytomiu, na wystawie etnograficznej, powstało takie miejsce. Są tu filmy prezentujące zwyczaje naszych przodków wykonane w konwencji starego kina przez całkiem współczesne dzieci z przedszkola TIKA, klocki przestrzenne, duże gry edukacyjne, tablice magnetyczne zachęcające do wykonywania różnych zadań, stroje ludowe, które swobodnie możemy przymierzyć i zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie lub tylko poczuć klimat lat minionych.
                                                                             W kolejnej starej szafie, pomalowanej odważnie we wzory ludowe przez najmłodszych użytkowników kącika, znajdziemy szmaciane laleczki - Etnografiki, ubrane w odświętne stroje rozbarskie. Wśród nich siedzi również szacowna Etnografiora w codziennym ubiorze. Stroje możemy oczywiście zmieniać, a przy okazji dowiemy się sporo na temat ludowej mody śląskiej.
 I o to właśnie chodzi. Już od połowy lat 60. najpierw w kanadyjskim Toronto, a następnie stopniowo w różnych krajach Europy, zaczęły powstawać wystawy interaktywne, których celem było przekazanie wiedzy o świecie na drodze samodzielnych doświadczeń wykonywanych przez zwiedzającego. Ten sposób konstruowania wystaw zyskuje ostatnio na popularności, prezentując nam w formie stanowisk edukacyjnych zagadnienia z dziedziny fizyki, matematyki, biologii, geografii czy chemii.Przykładem mogą tu być chociażby prezentowane u nas czasowo wystawy Muzeum Uniwersytetu Jagiellońskiego (najnowsze dzieło naszych przyjaciół z Krakowa "Wszystko jest ...liczbą" możecie zobaczyć w Collegium Maius - gorąco polecamy:))


Prezentowanie wiedzy z zakresu nauk ścisłych w formie interaktywnej zabawy jest nie tylko dość powszechne, ale również stosunkowo łatwe - jedyny sensowny sposób zrozumienia zasad fizyki to wykonanie doświadczeń. Znacznie mniej oczywiste jest natomiast wykonanie stanowisk pracy na wystawach promujących wiedzę z zakresu szeroko rozumianej humanistyki - a do takich należy wystawa "Z życia ludu śląskiego". Zabawki edukacyjne znajdujące się w kąciku zostały wypracowane na bazie wspólnych zabaw z dziećmi pracowników Działu Edukacji. My sprawdzaliśmy reakcję dzieci na nasze propozycje - dzieci projektowały przedmioty i opracowywały grafikę. Dzięki wspólnej pracy powstała książeczka edukacyjna z ćwiczeniami - będziemy z niej korzystać na zajęciach z najmłodszymi zwiedzającymi.









W naszym kąciku można się również nauczyć, jak wykonać badania w terenie i samodzielnie odkryć historie naszych przodków. A co najważniejsze - jak spisać i zdokumentować nasze odkrycia, aby były one przydatne dla innych, w tym następnych pokoleń, które nie będą mogły już korzystać z autentycznych rozmów z osobami, które żyły według zasad regionalnej tradycji.
I tego wszystkiego można się nauczyć u nas - w naszym pierwszym, ale nie ostatnim kąciku edukacyjnym:) Dziękujemy dzieciom z przedszkola TIKA oraz młodzieży z Gimnazjum nr 1, Gimnazjum nr 9 oraz ze Specjalnego Ośrodka Wychowawczego nr 2 w Bytomiu, że pomogli mam go stworzyć. Dobre rzeczy powstają tylko w konfrontacji z ludźmi. TEORIA I PRAKTYKA RAZEM.

poniedziałek, 17 czerwca 2013

Zbieramy nagrody

Z największa przyjemnością ogłaszamy wszem i wobec, że relacje z finału Etnografiki wykonane przez młodzież z Bytomia zwróciły uwagę naszego mecenasa - czyli Akademii Orange i będą nagrody... a to tygryski lubią najbardziej. Magdzie, Laurze i Alicji serdecznie gratulujemy, gdy tylko dotrą do nas wasze zdobycze materialne w pocie czoła zarobione ciężką pracą fotoreporterską - niezwłocznie w aurze glorii oficjalnie przekażemy zainteresowanym, uścisk dłoni Dyrektora Muzeum, tudzież parę drobiazgów dorzucając.
Dziś prezentujemy relację Magdy - forma infografiki. Zobaczcie, co trzeba zrobić, aby uznanie w oczach jurorów zyskać i na aparat fotograficzny sobie zasłużyć. Alę i Laurę bardzo prosimy również o podzielenie się z nami waszymi pracami - chętnie udostępnimy na blogu:)





poniedziałek, 10 czerwca 2013

Gala Finałowa

Młodzież badająca kulturę ludową

       Jak było? Hmm... o tym mamy nadzieję napiszą sami uczestnicy projektu. Dla nas, organizatorów, praca z Wami była niesamowitym doświadczeniem i wyzwaniem. Wyzwaniem - bo zdawaliśmy sobie sprawę z faktu, że stawiane przed Wami zadania są trudne i być może przerastające możliwości nawet tak bystrej grupy gimnazjalistów. Sami podczas prezentacji finałowej (a było w sumie dziewięć grupowych relacji) powtarzaliście, że był to ogrom pracy przez Was wykonany. Tym bardziej dziękujemy za wytrwałość i zaangażowanie.

Zaproszeni goście

Młody badacz w stroju ludowym
 Praca z Wami nauczyła nas jak rozmawiać z młodzieżą o tematach związanych z tradycją. Dzięki niej udało nam się zaobserwować szczere reakcje nastolatków, poznać waszą wiedzę, sposób patrzenia na świat i to jak odbieracie rzeczywistość. Od początku wspólnej pracy nie ukrywaliśmy, że chcemy zmienić oblicze edukacji regionalnej w naszym Muzeum i w innych tego typu placówkach - mamy pomysł jak to zrobić, chcemy zobaczyć, czy sprawdzi się w praktyce i zostanie przez młodzież zaakceptowany. Podstawowa koncepcja polegała na tym, aby uczyć dzieci i młodzież, jak zdobywać wiedzę o naszej tradycji  samodzielnie. Wszystko, co poznamy w praktyce, jest dla nas lepszą nauką niż słuchanie opowieści o przeszłości podczas oglądania muzealnych eksponatów. Dlatego, za naszą namową, wyruszyliście w teren, jako profesjonalni etnografowie,
i zbieraliście informacje o zwyczajach od Pań z Ornontowic - kobiet, które wiedzą wiele na temat tradycji weselnych, pogrzebowych, wierzeń i obrzędów i mogą nam ze swojego życia opowiedzieć wiele ciekawych historii.

Dzięki spisanym przez Was kartom materiałowym powstały książki wiedzy o tradycji, dostępne dla
wszystkich zwiedzających w naszym kąciku edukacyjnym. Na Waszym przykładzie młodzież będzie się uczyć, jak prowadzić takie badania, a etnografowie i ludzie zainteresowani naszą oryginalnością kulturową, mogą skorzystać z profesjonalnych materiałów przez Was zgromadzonych i opracowanych.

Podziękowania dla Ornontowic
Dziękujemy Pani Dyrektor Centrum Kultury i Promocji w Ornontowicach "ARTeria" -  za obecność i życzliwe słowa. Wyjazdy do Ornontowic i rozmowy między młodzieżą a seniorkami ośrodka, miały duży wpływ na obie strony. Wiemy, że z tych kontaktów zrodzą się niebawem dalsze pomysły na upowszechnianie naszej tradycji. Niebawem zagoszczą u nas w muzeum młodzi mieszkańcy Ornontowic i na własne oczy przekonają się, jaką kopalnią wiedzy o życiu są ich babcie. Zachęcimy ich również do samodzielnego odkrywania historii za pomocą badań terenowych i rejestrowania materiału w profesjonalny sposób tak, aby były one użyteczne dla wielu osób.

Gala finałowa Etnografiki, to nie tylko relacje z badań terenowych gimnazjalistów - to również prezentacja filmów naszych przedszkolaków i otwarcie kącika edukacyjnego. Mali odkrywcy bawili się w ten sposób:


a kącik zasługuje na osobny wpis:) To już niebawem, a na razie czekamy na relacje młodzieży - chętnie opublikujemy Wasze relacje z badań i wrażenia po finale:) Pozdrawiamy

(AR)

onload='show_it();'