poniedziałek, 29 kwietnia 2013
Jaja w kulturze
To nie żarty - właśnie zakończyliśmy zdjęcia do kolejnego filmu. Tym razem tematem przewodnim były ...wielkanocne jajka. Jak się okazało mają one w kulturze już całkiem długą historię. Zwyczaj malowania jajek znany był jeszcze na długo przed kulturą chrześcijańską - ma już ponad 4000 lat. Najstarsze pisanki, czyli malowane (dawniej pisane), archeolodzy odnaleźli wraz z artefaktami związanymi ze starożytną Mezopotamią, Egiptem, Grecją. Jajka kojarzone były z siłami magicznymi - nic dziwnego, przecież to symbol życia, narodzin, zdrowia i pomyślności. W Polsce najstarszą pisankę (a właściwie kroszankę malowaną ciekłym woskiem i zanurzaną w wywarze z łupin cebuli lub ochry) odnaleziono na Ostrówku w Opolu - ma 1000 lat.
Przez stulecia różne zwyczaje związane z tym magicznym przedmiotem utrwaliły się w kulturze polskiej i dziś nie potrafimy sobie wyobrazić świąt wiosennych bez jajek.
A jakie zwyczaje Wielkanocne związane z jajkami znamy dzisiaj? Tego dowiecie się z filmu ..... a na razie parę ciekawostek z planu zdjęciowego.
Najpierw musieliśmy namalować tła do naszego filmu - czyli duże obrazki przedstawiające rysunkowych
bohaterów naszego filmu (kurczaki, zwierzaki i dużo jajek) w otoczeniu drzew, domków, łączek, dzieci i czego się tylko dało...
Niektóre postacie zostały wycięte. Dzięki temu mogliśmy je delikatnie przesuwać i wykonywać im kolejne zdjęcia. Zdjęcia wykorzystamy w filmie do zrobienia scenek animowanych - oglądane w przyspieszonym tempie, będą sprawiały wrażenie ruchu!
Pozostałe obrazki zostaną podłożone do scenek aktorskich jako tła. Popatrzcie sami. Tak oto wygląda Nel kiedy gra w scenie przedstawiającej zabawę w toczenie jajek:
A tak będzie wyglądała, jeśli komputerowo wmontujemy w film zamiast zielonej przestrzeni rysunek dzieci!
Jak widzicie nasi mali artyści na planie filmowym zakładają stroje ludowe - opowiadamy w końcu o zwyczajach naszych przodków:) a aktor swój kostium powinien mieć.
A z planu filmowego machają do Was Zoja i Igor. Do zobaczenia!
(AR)
piątek, 19 kwietnia 2013
Opis gęsty
Oj było gęsto na naszych zajęciach, gęsto od ćwiczeń, znaczeń i interpretacji. Teraz trzeba to jeszcze gęsto opisać. Zacznijmy więc od początku.
Oto pan Clifford Geertz, który wielkim antropologiem był. Nasi gimnazjaliści już się z nim zaznajomili. Zaznajomili się także ze stworzoną przez niego antropologią interpretatywną i nie ma na ziemi człowieka, który mógłby ich w tej metodzie zagiąć. Nie od razu jednak owce da się osiodłać, dlatego zanim stali się „ekspertami od Geertza” musieli się trochę pomęczyć.
Zaczęło się od tego, że po raz kolejny ustaliliśmy kilka ważnych kwestii. Po pierwsze zgodziliśmy się, że każdy się rodzi. To jednak nie wszystko. Każdy rodzi się gdzieś. I nie mamy tu na myśli dokładnego miejsca porodu np. w szpitalu, w domu, w stodole czy na polu, ale miejsce na świecie.
My urodziliśmy się [żyjemy] na Śląsku, wyszło jak wyszło, możemy podziękować rodzicom. Jednak mogliśmy równie dobrze urodzić się w USA, w Japonii, w Nigerii czy na Malediwach. Gdyby tak się stało, bylibyśmy zupełnie innymi ludźmi, ponieważ kultura miejsca, w którym żyjemy kształtuje nas, nasz sposób myślenia, sposób reagowania oraz interpretowania rzeczywistości. „Człowiek jest zwierzęciem zawieszonym w sieci znaczenia, które sam utkał” – powiedział mądry człowiek Max Weber, a drugi mądry człowiek w postaci Clifforda Geertza wykorzystał, jako punkt wyjścia dla swej teorii. Te znaczenia, w których sieci żyjemy, wytwarzane są w ramach kultury i ta sama kultura dostarcza nam narzędzi, które pozwalają nam je prawidłowo odczytywać. Wszystkie nasze codzienne doświadczenia poddajemy kulturowej interpretacji, która warunkuje nasze reakcje i zachowania. Uświadomienie sobie tego stanowi już połowę sukcesu!
O co dokładnie chodzi z tymi znaczeniami wytłumaczyliśmy sobie na przykładzie starym jak wciskanie ludziom filcowym papuci w muzeach, opracowanym przez Gilberta Ryle’a, który opowiada o dwóch chłopcach gwałtownie mrużących prawą powiekę. U pierwszego z nich jest to mimowolny tik nerwowy, u drugiego natomiast jest to gest „puszczania oka”, który ma własną kulturową interpretację i to nie jedną! Przykład omówiliśmy, przyszła więc kolej na własne działania, no i się zaczęło.
Łatwo jest zgadzać się z panem Rylem (i z panem Geertzem), który wszystkie znaczenia gestu podaje nam pod nos, a cała nasza robota polega na przybraniu poważnej, pełnej godnego namysłu miny i mądrym potakiwaniu. Gorzej, gdy dostajemy goły gest, a znaczenia musimy sami odnaleźć. Nasi gimnazjaliści przekonali się, że zwyczajne gesty, takie jak pokazanie języka czy machanie ręką mogą mieć całą masę znaczeń. Zadaniem było nie tylko wypisanie możliwie największej liczby znaczeń poszczególnych gestów, ale także (a może przede wszystkim) dopisanie do nich kontekstów, które pozwalają nam odczytać ich właściwe znaczenia. Głupio byłoby pomylić gesty prześmiewcze z flirtem. Tylko jak to się dzieje, że z reguły takie pomyłki nam się nie zdarzają? Właśnie w tym tkwi tajemnica gestów, na które składają się zachowania oraz ich kulturowa interpretacja.
A co się stanie, jeśli interpretacji nie znamy? Jeśli znaczenia gestu odczytywane są przez obcą dla nas kulturę? Sytuacja się zdecydowanie komplikuje, nawet jeśli mówimy tylko o kulturze ludowej.
Mamy czynności – wylanie wody na drogę; zasłonięcie luster, okien, telewizora i szklanych przedmiotów w pokoju; umieszczenie mirtowego wianka w cylindrze itp. Same czynności pozbawione okoliczności, w których są wykonywane nie mają najmniejszego sensu. Stąd pierwsza zasada etnografa – gdy jesteś w terenie obserwuj! Obserwuj intensywnie, obserwuj wszystko i zapisuj bardzo szczegółowo! Dzięki obserwacji i „gęstym” opisaniu poszczególnych zjawisk, z którymi się spotykamy w terenie, nasza wiedza rośnie. Przykład? Wystarczy powiedzieć, że zasłanianie szklanych przedmiotów, luster i telewizora odbywa się w pokoju, w chwilę po śmierci, zaraz po tym jak gasi się gromnicę i zamyka oczy zmarłemu. No dobra, można jeszcze dodać, że zasłaniający trochę nerwowo sprawdza, czy zmarły nie "odbija się" w zasłanianych przedmiotach.
Wiemy już zdecydowanie więcej. Znamy okoliczności, które pozwalają nam wysuwać różnego rodzaju interpretacje. Interpretacje jednak mają to do siebie, że mogą być złe. Gimnazjaliści przekonali się, że na samych obserwacjach można sobie mózgi połamać, a w dalszym ciągu pozostaniemy ciemni w kwestii wybranego obyczaju. Pokazuje nam to jasno, że nie nasza interpretacja jest tu istotna, ale interpretacja człowieka, który ten zwyczaj praktykuje. Rozmowa z Informatorem, który powie nam, że trzeba zasłonić te przedmioty po to, żeby nie ukazało się w nich odbicie zmarłego, ponieważ wtedy będzie w domu „dwóch zmarłych”, co oznacza, że śmierć może powrócić i zabrać jeszcze kogoś, wyprowadzi nas z ciemności, w których błądziliśmy.
Odpowiednio opisany i zinterpretowany zwyczaj dostarcza nam materiału, na którym dokonujemy kolejnych, naukowych interpretacji, próbując, na tyle, na ile to możliwe zrozumieć sposób myślenia i działania ludzi w badanej przez nas kulturze. Nie jest to łatwe zadanie, ale podciepom też nie było w życiu łatwo, o czym nasi gimnazjaliści także już doskonale wiedzą. W gruncie rzeczy antropolog, to też taki trochę podciep jest.
(MP)
Oto pan Clifford Geertz, który wielkim antropologiem był. Nasi gimnazjaliści już się z nim zaznajomili. Zaznajomili się także ze stworzoną przez niego antropologią interpretatywną i nie ma na ziemi człowieka, który mógłby ich w tej metodzie zagiąć. Nie od razu jednak owce da się osiodłać, dlatego zanim stali się „ekspertami od Geertza” musieli się trochę pomęczyć.
Zaczęło się od tego, że po raz kolejny ustaliliśmy kilka ważnych kwestii. Po pierwsze zgodziliśmy się, że każdy się rodzi. To jednak nie wszystko. Każdy rodzi się gdzieś. I nie mamy tu na myśli dokładnego miejsca porodu np. w szpitalu, w domu, w stodole czy na polu, ale miejsce na świecie.
My urodziliśmy się [żyjemy] na Śląsku, wyszło jak wyszło, możemy podziękować rodzicom. Jednak mogliśmy równie dobrze urodzić się w USA, w Japonii, w Nigerii czy na Malediwach. Gdyby tak się stało, bylibyśmy zupełnie innymi ludźmi, ponieważ kultura miejsca, w którym żyjemy kształtuje nas, nasz sposób myślenia, sposób reagowania oraz interpretowania rzeczywistości. „Człowiek jest zwierzęciem zawieszonym w sieci znaczenia, które sam utkał” – powiedział mądry człowiek Max Weber, a drugi mądry człowiek w postaci Clifforda Geertza wykorzystał, jako punkt wyjścia dla swej teorii. Te znaczenia, w których sieci żyjemy, wytwarzane są w ramach kultury i ta sama kultura dostarcza nam narzędzi, które pozwalają nam je prawidłowo odczytywać. Wszystkie nasze codzienne doświadczenia poddajemy kulturowej interpretacji, która warunkuje nasze reakcje i zachowania. Uświadomienie sobie tego stanowi już połowę sukcesu!
O co dokładnie chodzi z tymi znaczeniami wytłumaczyliśmy sobie na przykładzie starym jak wciskanie ludziom filcowym papuci w muzeach, opracowanym przez Gilberta Ryle’a, który opowiada o dwóch chłopcach gwałtownie mrużących prawą powiekę. U pierwszego z nich jest to mimowolny tik nerwowy, u drugiego natomiast jest to gest „puszczania oka”, który ma własną kulturową interpretację i to nie jedną! Przykład omówiliśmy, przyszła więc kolej na własne działania, no i się zaczęło.
Łatwo jest zgadzać się z panem Rylem (i z panem Geertzem), który wszystkie znaczenia gestu podaje nam pod nos, a cała nasza robota polega na przybraniu poważnej, pełnej godnego namysłu miny i mądrym potakiwaniu. Gorzej, gdy dostajemy goły gest, a znaczenia musimy sami odnaleźć. Nasi gimnazjaliści przekonali się, że zwyczajne gesty, takie jak pokazanie języka czy machanie ręką mogą mieć całą masę znaczeń. Zadaniem było nie tylko wypisanie możliwie największej liczby znaczeń poszczególnych gestów, ale także (a może przede wszystkim) dopisanie do nich kontekstów, które pozwalają nam odczytać ich właściwe znaczenia. Głupio byłoby pomylić gesty prześmiewcze z flirtem. Tylko jak to się dzieje, że z reguły takie pomyłki nam się nie zdarzają? Właśnie w tym tkwi tajemnica gestów, na które składają się zachowania oraz ich kulturowa interpretacja.
A co się stanie, jeśli interpretacji nie znamy? Jeśli znaczenia gestu odczytywane są przez obcą dla nas kulturę? Sytuacja się zdecydowanie komplikuje, nawet jeśli mówimy tylko o kulturze ludowej.
Mamy czynności – wylanie wody na drogę; zasłonięcie luster, okien, telewizora i szklanych przedmiotów w pokoju; umieszczenie mirtowego wianka w cylindrze itp. Same czynności pozbawione okoliczności, w których są wykonywane nie mają najmniejszego sensu. Stąd pierwsza zasada etnografa – gdy jesteś w terenie obserwuj! Obserwuj intensywnie, obserwuj wszystko i zapisuj bardzo szczegółowo! Dzięki obserwacji i „gęstym” opisaniu poszczególnych zjawisk, z którymi się spotykamy w terenie, nasza wiedza rośnie. Przykład? Wystarczy powiedzieć, że zasłanianie szklanych przedmiotów, luster i telewizora odbywa się w pokoju, w chwilę po śmierci, zaraz po tym jak gasi się gromnicę i zamyka oczy zmarłemu. No dobra, można jeszcze dodać, że zasłaniający trochę nerwowo sprawdza, czy zmarły nie "odbija się" w zasłanianych przedmiotach.
Wiemy już zdecydowanie więcej. Znamy okoliczności, które pozwalają nam wysuwać różnego rodzaju interpretacje. Interpretacje jednak mają to do siebie, że mogą być złe. Gimnazjaliści przekonali się, że na samych obserwacjach można sobie mózgi połamać, a w dalszym ciągu pozostaniemy ciemni w kwestii wybranego obyczaju. Pokazuje nam to jasno, że nie nasza interpretacja jest tu istotna, ale interpretacja człowieka, który ten zwyczaj praktykuje. Rozmowa z Informatorem, który powie nam, że trzeba zasłonić te przedmioty po to, żeby nie ukazało się w nich odbicie zmarłego, ponieważ wtedy będzie w domu „dwóch zmarłych”, co oznacza, że śmierć może powrócić i zabrać jeszcze kogoś, wyprowadzi nas z ciemności, w których błądziliśmy.
Odpowiednio opisany i zinterpretowany zwyczaj dostarcza nam materiału, na którym dokonujemy kolejnych, naukowych interpretacji, próbując, na tyle, na ile to możliwe zrozumieć sposób myślenia i działania ludzi w badanej przez nas kulturze. Nie jest to łatwe zadanie, ale podciepom też nie było w życiu łatwo, o czym nasi gimnazjaliści także już doskonale wiedzą. W gruncie rzeczy antropolog, to też taki trochę podciep jest.
(MP)
piątek, 12 kwietnia 2013
Premiera!
Tak wygląda praca na planie. |
Na tle green screena dzieci przygotowują kolejny film, tym razem dotyczący zwyczajów |
czwartek, 11 kwietnia 2013
Moja - Twoja kultura. Ja w mieście wielokulturowym.
Katarzyna Michalska prezentuje ideę przyświecającą młodzieży |
O filmach i wrażeniach uczniowie chętnie opowiadali sami |
Oczywiście plakat również wykonali sami:) |
Bardzo nas cieszyły relacje tego typu. Brawa dla Julii Piątek! |
Ale zawsze najbardziej liczył się człowiek i jego jednostkowe życie. |
Wystawa i projekt Pani Katarzyny Michalskiej uzyskał wsparcie Centrum Edukacji Obywatelskiej - zachęcamy do dalszej działalności nie tylko Gimnazjum nr 1.
Na wernisaż przybyły tłumy zainteresowanych gości. Nie zabrakło również samych bohaterów filmów. (AR) |
Projektowania cz. 2
O tym, że projektowanie nie jest rzeczą prostą, ale za to bardzo przyjemna, pisałam już poprzednim razem. A ponieważ pokonywanie trudności to ulubione zadanie naszych przedszkolaków, wzięliśmy się ponownie za to zadanie. Tym razem wykonywaliśmy wianuszki (czyli galandy) dla naszej lali.
Projekt najpierw trzeba było namalować.
A wyglądało to tak w przypadku koncepcji Leosia:)
Kolejny etap to zapoznanie się z oryginalnymi materiałami do produkcji galandy: były druciki, najróżniejsze koraliki, kwiatuszki z krepiny, filcu i innych surowców.
Trzeba je było pięknie ponawlekać na druciki, zawinąć końcówki, aby nam się nawleczone dzieło nie rozsypało i już można połączyć kolejne części galandy w jedną całość.
Wszyscy pracowali w idealnej ciszy i to bynajmniej nie z powodu lizaków, które jak widać na załączonym obrazku skutecznie kneblują buzie małych odkrywców. Lizaki owszem, przydają się, a nawet są niezbędne podczas kręcenia scen do naszych filmów. Oficjalnie ogłaszam, że w takich przypadkach "przekupuję" naszych artystów słodkościami, które na moment odciągają niesforne języczki od szczebiotu i zapewniają ciszę na planie (zabrać na moment lizaka trzeba w takim przypadku tylko osobom, które aktualnie mają mówić na scenie:).
Cisza, która ogarnęła naszych projektantów była jak najbardziej ciszą zachwytu. Maluchy działały niczym zahipnotyzowana kobra: cicho, dokładnie i skutecznie. Nawlekały koraliki tworząc piękne kompozycje.
A efekt końcowy uwolnił z krtani samych projektantów słodkie, pełne zachwytu, gremialne, łaaaaał..............
(AR)
wtorek, 9 kwietnia 2013
Analiza funkcjonalna
Wiem, wiem, tytuł brzmi tak poważnie i przerażająco, że mógłby odstraszyć niejednego śmiałka. Jeśli jeszcze dodać do tego, że na początku zajęć kontynuowaliśmy naszą rozmowę o szkieletach, możemy być świadkami poważnego ataku paniki u nieopierzonych badaczy. To jednak nie dotyczy naszych dzielnych gimnazjalistów! Ani rozmowy o szkieletach, ani ich rysowanie, ani nawet dziwnie brzmiący tytuł warsztatów nie zniechęca ich do zagłębiania się w tą cudowną dziedzinę nauki, którą jest etnografia i antropologia kultury.
Na naszych warsztatach wszystko może się zdarzyć, w związku z czym, nikt nie okazał nawet najmniejszego zdziwienia, gdy grupy dostały zadanie narysowania szkieletu… ale nie byle jakiego, że tylko kości, żebra, czaszka i te sprawy! Chodziło bowiem o szkielet wybranej instytucji kultury. Jak narysować szkielet gospodarstwa domowego albo szkoły? Tego nie wie nikt, oprócz uczestników naszych warsztatów, którzy z zadaniem poradzili sobie świetnie! Było oczywiście sporo śmiechu (jak to przy szkieletach), a zadanie mimo, że wydawać się mogło irracjonalne, miało głęboko ukryty sens edukacyjny.
Z powstałym w wyniku ciężkiej pracy i intensywnych dyskusji szkieletem, łączyły się dwie ważne rzeczy:
Po pierwsze, należało do niego dopisać „ciało i krew”, czyli rzeczywiste zachowania w ramach „szkieletowych” reguł (także odstępstwa od tych reguł) oraz „ducha”, czyli idee, wierzenia, wartości oraz zasady moralne, którymi kierują się ludzie w ramach tych instytucji.
Po drugie, w ramach zasiewania w młodych umysłach podstawowych zagadnień teorii kultury Bronisława Malinowskiego, należało w naszych instytucjach odnaleźć pierwotne potrzeby ludzkie, które są przez nie zaspokajane.
No… wszystko niby spoko oko i orzeszki, ale z tymi potrzebami to chyba małe przegięcie. Bo jak oddzielić pierwotne od wtórnych? Jak wyodrębnić poszczególne potrzeby skoro instytucje kultury są na tyle rozbudowane, że zaspokajają całą masę różnych potrzeb? Wszystko stało się łatwiejsze i lepiej zrozumiałe, gdy wyjaśniliśmy sobie kilka kwestii dotyczących tego, jak nasz Bronek pojmował kulturę. Człowiek żyje i działa sobie w całokształcie środowiska kulturowego, które kształtuje go od urodzenia. Zgoda. To środowisko wytwarza tradycję, która określa w jakich okolicznościach, w jaki sposób i jakie czynności powinno się wykonywać, tworząc jeszcze odpowiednią ideologię wokół tych czynności. Zgoda. Tak pojęta tradycja przekazywana jest oczywiście z pokolenia na pokolenie, co gwarantuje jej ciągłość. Zgoda.
No ale po co te wszystkie tradycje, środowiska kulturowe, instytucje i systemy wychowawcze? Ano po to, żeby zaspokajać nasze potrzeby życiowe! Tak, kultura to ogromny aparat, częściowo materialny, częściowo ludzki, a częściowo duchowy, za pomocą którego człowiek daje sobie radę z konkretnymi, specyficznymi problemami, z którymi się styka. Nie ulega wątpliwości, że na samym wstępie stykamy się z problemami wynikającymi z naszych potrzeb biologicznych. Bo jak komuś burczy w brzuchu albo jak jest koszmarnie niewyspany, to nie będzie zajmował się ani próbami unowocześnienia i usprawnienia działania kosiarek elektrycznych, ani też nie poświęci się refleksjom nad sensem bycia u Heideggera. Zgoda?
Dlatego właśnie, Malinowski proponuje badać kulturę za pomocą analizy funkcjonalnej, czyli takiej analizy, która ma na celu nakreślenie stosunku między działalnością kulturową człowieka, a potrzebami, które ta działalność ma zaspokajać. Po kolei i na spokojnie. Stąd pojęcie instytucji, jako zorganizowanej jednostki, która zawiera zespół tradycyjnych wartości, do których ludzie wspólnie doszli. W ramach tej jednostki ludzie pozostają ze sobą w określonych stosunkach, przestrzegają pewnych norm i reguł danego stowarzyszenia, pracują przy pomocy pewnych materialnych urządzeń i w wyniku wspólnego działania, zaspokajają swoje potrzeby. Brzmi to w sposób bardzo skomplikowany, jednak, jeśli opisać to przy pomocy schematu, okazuje się być bardzo proste. Taka analiza pozwala nam określić formę i znaczenie obyczajów oraz wynalazków. Trzeba przyznać, że nasi gimnazjaliści opanowali schematy instytucji z szybkością błyskawicy i tak minął wieczór i poranek - metoda pierwsza.
Już niedługo relacja, z tego jak męczyliśmy pana Geertz'a :)
(MP)
Na naszych warsztatach wszystko może się zdarzyć, w związku z czym, nikt nie okazał nawet najmniejszego zdziwienia, gdy grupy dostały zadanie narysowania szkieletu… ale nie byle jakiego, że tylko kości, żebra, czaszka i te sprawy! Chodziło bowiem o szkielet wybranej instytucji kultury. Jak narysować szkielet gospodarstwa domowego albo szkoły? Tego nie wie nikt, oprócz uczestników naszych warsztatów, którzy z zadaniem poradzili sobie świetnie! Było oczywiście sporo śmiechu (jak to przy szkieletach), a zadanie mimo, że wydawać się mogło irracjonalne, miało głęboko ukryty sens edukacyjny.
Z powstałym w wyniku ciężkiej pracy i intensywnych dyskusji szkieletem, łączyły się dwie ważne rzeczy:
Po pierwsze, należało do niego dopisać „ciało i krew”, czyli rzeczywiste zachowania w ramach „szkieletowych” reguł (także odstępstwa od tych reguł) oraz „ducha”, czyli idee, wierzenia, wartości oraz zasady moralne, którymi kierują się ludzie w ramach tych instytucji.
Po drugie, w ramach zasiewania w młodych umysłach podstawowych zagadnień teorii kultury Bronisława Malinowskiego, należało w naszych instytucjach odnaleźć pierwotne potrzeby ludzkie, które są przez nie zaspokajane.
No… wszystko niby spoko oko i orzeszki, ale z tymi potrzebami to chyba małe przegięcie. Bo jak oddzielić pierwotne od wtórnych? Jak wyodrębnić poszczególne potrzeby skoro instytucje kultury są na tyle rozbudowane, że zaspokajają całą masę różnych potrzeb? Wszystko stało się łatwiejsze i lepiej zrozumiałe, gdy wyjaśniliśmy sobie kilka kwestii dotyczących tego, jak nasz Bronek pojmował kulturę. Człowiek żyje i działa sobie w całokształcie środowiska kulturowego, które kształtuje go od urodzenia. Zgoda. To środowisko wytwarza tradycję, która określa w jakich okolicznościach, w jaki sposób i jakie czynności powinno się wykonywać, tworząc jeszcze odpowiednią ideologię wokół tych czynności. Zgoda. Tak pojęta tradycja przekazywana jest oczywiście z pokolenia na pokolenie, co gwarantuje jej ciągłość. Zgoda.
No ale po co te wszystkie tradycje, środowiska kulturowe, instytucje i systemy wychowawcze? Ano po to, żeby zaspokajać nasze potrzeby życiowe! Tak, kultura to ogromny aparat, częściowo materialny, częściowo ludzki, a częściowo duchowy, za pomocą którego człowiek daje sobie radę z konkretnymi, specyficznymi problemami, z którymi się styka. Nie ulega wątpliwości, że na samym wstępie stykamy się z problemami wynikającymi z naszych potrzeb biologicznych. Bo jak komuś burczy w brzuchu albo jak jest koszmarnie niewyspany, to nie będzie zajmował się ani próbami unowocześnienia i usprawnienia działania kosiarek elektrycznych, ani też nie poświęci się refleksjom nad sensem bycia u Heideggera. Zgoda?
Dlatego właśnie, Malinowski proponuje badać kulturę za pomocą analizy funkcjonalnej, czyli takiej analizy, która ma na celu nakreślenie stosunku między działalnością kulturową człowieka, a potrzebami, które ta działalność ma zaspokajać. Po kolei i na spokojnie. Stąd pojęcie instytucji, jako zorganizowanej jednostki, która zawiera zespół tradycyjnych wartości, do których ludzie wspólnie doszli. W ramach tej jednostki ludzie pozostają ze sobą w określonych stosunkach, przestrzegają pewnych norm i reguł danego stowarzyszenia, pracują przy pomocy pewnych materialnych urządzeń i w wyniku wspólnego działania, zaspokajają swoje potrzeby. Brzmi to w sposób bardzo skomplikowany, jednak, jeśli opisać to przy pomocy schematu, okazuje się być bardzo proste. Taka analiza pozwala nam określić formę i znaczenie obyczajów oraz wynalazków. Trzeba przyznać, że nasi gimnazjaliści opanowali schematy instytucji z szybkością błyskawicy i tak minął wieczór i poranek - metoda pierwsza.
Już niedługo relacja, z tego jak męczyliśmy pana Geertz'a :)
(MP)
czwartek, 4 kwietnia 2013
Jak zostać projektantem
Najpierw trzeba zdobyć stosowną wiedzę dotyczącą przedmiotu, który będziemy projektowali. Ponieważ nasi mali odkrywcy kultury ludowej zajęli się dizajnem szmacianej laleczki, którą postanowiliśmy ubrać w strój na motywach rozbarskich, najpierw przypomnieliśmy sobie spotkanie z Panią Magdą, która nam o ubiorze śląskim opowiedziała prawie wszystko. A żeby to przypominanie było przyjemne, użyliśmy do tego celu specjalnych klocków, do których wcześniej zdjęcia wybrały dzieci.
Motywy kwiatowe przećwiczyliśmy na starej szafie. Mali odkrywcy zaangażowali się w malowanie i wyszło arcydzieło. Aby upiększyć ją jeszcze bardziej, na rantach półek przypięliśmy koronki. Przypominały nam one zazdrostki w oknach (czyli takie krótkie firaneczki, jakie możemy zobaczyć w oknach klasycznych śląskich familoków). Aby upodobnić szafę do takiego tradycyjnego okna, ramy podkreśliliśmy czerwoną farbą.
Trzeba przyznać, że trudno było odciągnąć
odkrywców od tej roboty, a pracy przed nami było jeszcze dużo.
Kolejny etap naszych działań to rysunek: a malowaliśmy dwójkami. Patryk i Maks zrobili jeden wspólny projekt (brawa za idealną współpracę), pozostali zaprezentowali po dwie postacie.
A efekty....!
Teraz nastąpiła najważniejsza część - wraz z Panią Kasią odkrywcy szyli ubranka dla naszej laleczki. Lena sama zszyła czerwony wierzcheń dla Etnografiki! Igła i nici dla przedszkolaka to nie czarna magia:) Na następnych zajęciach czeka nas jeszcze malowanie fartuszków dla lali i robienie galandy, czyli pięknych wianuszków z koralików.
A tak oto wyglądał szał twórczy na zajęciach z malowania:)
(AR)
Subskrybuj:
Posty (Atom)