wtorek, 12 lutego 2013

No i przemówiły…

Przedmioty oczywiście! Nie było łatwo je do tego zmusić, ale nasze argumenty były niemal tak przekonujące, jak argumenty samego dona Corleone. Niektóre, bardziej oporne przedmioty, zostały nawet pozbawione wnętrzności, a wszystko dla dobra nauki!
Zanim jednak w ogóle można było mówić o wnętrznościach, trzeba było wyjaśnić kwestię „szkieletu”. Korzystając z bardzo plastycznego rozróżnienia zaproponowanego przez Bronisława Malinowskiego, (który wielkim antropologiem był) zwróciliśmy uwagę na fakt, że każda kultura działa według pewnych reguł, które są znane jej członkom, ponieważ są z nimi bardziej lub mniej brutalnie, zapoznawani od  urodzenia. Reguły zachowania związane są także bardzo często z przedmiotami używanymi w danej kulturze. A przedmioty, jako że są materialne i konkretne, stanowią najlepszy punkt wyjścia do rozmowy o tych regułach.

Nie było łatwo, zadanie które dostali uczestnicy warsztatów polegało na jak najdokładniejszym opisie jednego z trzech przedmiotów (właściwie czterech), do wyboru były:
* Telefon komórkowy
* Śląski wianek, zwany Galandą
* Mwali i Soulava wprost z Trobriandów
Oczywiście telefon na samym wstępie, zgodnie z regułami dogłębnych badań empirycznych, został bezlitośnie wypatroszony. Pozwoliło to grupie badaczy na stworzenie dokładnego opisu wnętrza urządzenia, z którym nie rozstaje się chyba żadna ze współczesnych istot ludzkich w naszym kręgu kulturowym. Grupa pracowała ciężko i intensywnie, co jakiś czas wydając z siebie pojękiwania w stylu: „to jeszcze nie wszystko”, „cały dzień można wymieniać” itp.
Ciężka praca jednak popłaca i na ich schemacie pojawiły się informacje o pochodzeniu, wynalazcy, funkcjach telefonu oraz zasadach użytkowania, wzbogacone pięknym szkicem przedstawiającym wygląd przykładowego telefonu. Jakież to etnograficzne! Nasi warsztatowicze bez wątpienia mają w sobie niezbędny instynkt badawczy!


Druga grupa dzielnie zmagała się z galandą, obracając ją delikatnie w dłoniach, przymierzając żeby lepiej „wyczuć” przedmiot, drobiazgowo opisując z czego się składa itp. Faktycznie, w kwestii opisu wyglądu i części składowych galandy, przedstawiciele drugiej grupy spisali się świetnie, jeśli chodzi o funkcję i znaczenie, wiele było domysłów, trochę strzelania i oficjalnie przyznany niedosyt informacji na ten temat. Pewnie nasze babcie opisałby ją bez zająknięcia...

Grupa trzecia została postawiona przed zadaniem dziwacznym. Zdjęcie, które pojawiło się na ekranie przedstawiało jakieś tajemnicze przedmioty. Na samym wstępnie zostały zaklasyfikowane, jako przedstawiciele rodzaju, zwanego powszechnie biżuterią. Prowadząca warsztaty złośliwie nie chciała powiedzieć o nich nic więcej, poza wymienieniem ich nazwy – mwali i solouva. Świetnie, to wiele tłumaczy! Ale jak je zmusić do mówienia, jak one nawet po naszemu nie gadają? Ciężko rozpoznać nawet po jakiemu. Jedyne, co pozostaje to domysły, a było ich wiele… Symbol czystości? Łapacz duchów? Dar dla bogów? Ozdoby zakładane do ślubu? Azjatyckie czy afrykańskie? Za dużo niewiadomych. Za dużo pytań.

Ale najważniejszym i podstawowym pytaniem jest to: po co w ogóle wygłupialiśmy się w ten sposób? Całe przedsięwzięcie miało na celu przekonanie nas o kilku rzeczach. Po pierwsze: do jakiej kultury należymy – wyszło nam, że przede wszystkim do tej globalnej, związanej z telefonem komórkowym, bo ją znamy najlepiej. To wiąże się z drugą ważną rzeczą – przedmioty są nośnikiem znaczeń i reguł. Każdy z nas wie, kiedy powinien wyłączyć telefon komórkowy, w jaki sposób powinien przez niego rozmawiać, kiedy absolutnie nie może tego robić itp.

Wiemy też, że nie możemy czytać cudzych wiadomości albo rzucać telefonem w ludzi, a że niektórzy mimo to uprawiają tego typu działalność… cóż, to temat na następne zajęcia dotyczące rzeczywistych zachowań.  Co do  naszej galandy, nasuwa się jeden wniosek -  nie do końca należy już ona do „naszej” kultury. Jest reliktem przeszłości, o którym mamy jedynie powierzchowną wiedzę. Potrafimy ją zidentyfikować jako element tradycyjnego stroju śląskiego, potrafimy nawet domyślić się że musiała być ubierana na wyjątkowe okazje, ale kto, jak, kiedy, dlaczego i za ile? To już trudniejsze do rozstrzygnięcia kwestie… Co można zaradzić na takie braki w znajomości rodzimej kultury ludowej? No, jak to co? Wybrać się na badania!

Skąd możemy się dowiedzieć więcej na temat naszej śląskiej galandy? Skąd możemy dowiedzieć się do czego w końcu służyły te przeklęte mwali i solouva? Właśnie stąd, że istnieją takie istoty jak etnografowie, którzy pojadą w teren, będą obserwować, będą uczestniczyć, będą rozmawiać i wypytywać (bez względu na to, czy krajowcy będą ich mieli za nieszkodliwych idiotów, którzy na niczym się nie znają, dlatego że zdają setki dziwnych pytań o rzeczy, które są absolutnie oczywiste), a gdy wrócą, przywiozą szeroką wiedzę, którą dzielić się będą z resztą narodu. W dodatku będą także otwarci na obcą (lub swoją własną) kulturę, tolerancyjni i, co najważniejsze, nie skażeni własnymi opiniami, poglądami, stereotypami i w ogóle jedyną słuszną wiedzą na temat tego jak żyć. No dobra… przynajmniej postarają się tacy być, najlepiej jak potrafią. Taka była nasza umowa, którą zawarliśmy na koniec warsztatów.

Czas stać się antropologiem!
(MP)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

onload='show_it();'